poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział VI

Nino dotrzymał słowa. Jeszcze tej samej nocy opowiedział mi o wszystkim - o asasynach, templariuszach i trwającym setki lat konflikcie między dwoma zakonami. Zadrżałam, kiedy uświadomił mi, że obecna sytuacja w Rzymie jest bezpośrednim wynikiem tej walki, a my zostaliśmy bezwiednie w nią wciągnięci.
- Nadal chcesz brnąć w to dalej? - spytał, skończywszy swoją opowieść. - Wciąż nie jest jeszcze za późno, żeby się wycofać…
- Chcę - odparłam bez wahania. Teraz, gdy odkryłam prawdziwe motywy Borgii, poczułam jeszcze większą chęć walki.
Zostałam więc. Co więcej, po udowodnieniu mojej lojalności, dla innych członków zakonu przestałam być niewidzialna i niepożądana. Nikt nie zerkał na mnie podejrzliwie ani nie wyrzucał za drzwi kiedy miały odbyć się jakieś ważniejsze obrady; nieraz pozdrawiano mnie na korytarzach, a za pozwoleniem Nina zaczęłam brać udział w rutynowych odprawach. Niespodziewanie miłą odmianą było także jadanie posiłków w towarzystwie.
A co najistotniejsze - zaczęłam działać. I nie mam tu na myśli robienia prania. Prócz udziału w treningach, coraz częściej zlecano mi wykonanie drobniejszych zadań, jak sprawdzenie gołębnika.
Tego feralnego dnia miałam akurat odebrać raport od informatorów z pobliskiej przystani. Nic prostrzego i przyjemniejszego - jeśli w mieście nie działo się nic nadzwyczajnego czy nadzwyczajnie niebezpiecznego, był to niemal zwykły spacer. Potem też było z górki - miałam tylko stanąć w umówionym miejscu i odebrać od posłańca kopertę ze spisanymi raportami.
Mimo wczesnej godziny, nad rzeką panował spory ruch. Dla mnie tym lepiej - w tłumie łatwiej być anonimowym. Stanęłam więc w umówionym miejscu, ukradkiem rozglądając się za posłańcem…
- Gdzie lecisz, baranie!
Momentalnie odwróciłam się w stronę, z której dochodził krzyk. Ledwie kilka metrów ode mnie rosły mężczyzna walczył o utrzymanie równowagi, starając się przy tym nie upuścić dźwiganej przez skrzyni. Tuż obok gramolił się z ziemi niewiele starszy ode mnie wyrostek - posłaniec, na którego czekałam. Chłopak zaczął przepraszać potrąconego przez niego mężczyznę, podając mu leżące na ziemi płótno. Mężczyzna, który zdążył już pewnie stanąć, sklął chłopaka, wyrwał mu z ręki materiał i ruszył dalej, nieporadnie starając się przykryć skrzynię płótnem.
- Pieklił się tak, bo skrzynia jest kradziona, dam za to głowę - nikogo w tej okolicy nie byłoby stać na takie cacko - burczał chłopak, gdy chwilę później podawał mi kopertę.
Rzuciłam okiem za odchodzącym mężczyzną. Spod krzywo zarzuconej płachty błyskały fikuśne pozłacane ornamenty; dźwigający skrzynię, który rzeczywiście nie wyglądał na zbyt majętnego, szedł szybkim krokiem, łypiąc dookoła czujnym wzrokiem - coś rzeczywiście mogło być na rzeczy…
Nie miałam jednak czasu dłużej nad tym rozmyślać. Przez wypadek posłańca straciłam kilka cennych minut. W drodze powrotnej skupiłam się na tym, by iść najszybciej jak to możliwe przy nierzucaniu się w oczy.
Do kryjówki właściwie wpadłam, ześlizgując się z czterech ostatnich stopni. Cudem uszłam z tego z życiem, ale było warto - Nino, który nadal sprawował nade mną pieczę, wraz z grupą kilku asasynów wciąż siedział przy jednej z ław. Przyglądali się uważnie jakiejś kartce leżącej na blacie i co jakiś czas wymieniali ciche uwagi.
- Trzeba popytać w warsztatach.
- I na targach.
- Pisze, że mieli ją wywieźć, a nie sprzedać.
- Będziemy obserwować granice miasta i przystanie.
- A jeśli jednak już ją wywieźli?
- To chyba mamy przekichane…
- Dajcie spokój, to tylko kawał drewna...!
Nie chcąc przerywać, bezszelestnie podeszłam do stołu i rzuciłam kopertę na róg blatu. Nie mogąc się jednak oprzeć ciekawości, spojrzałam na leżącą na stole kartkę. Widniała na niej krótka notka, opatrzona dodatkowym szkicem z którego wynikało, że “ta, którą mają wywieźć” to skrzynia…
- Mio Dio! - wykrzyknęłam, przepychając się do stołu. - Te zdobienia… Ja chyba widziałam tę skrzynię!

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział V

Ten rozdział rodził się w bólach. Co więcej, wyszedł jakiś upośledzony. Ale że nie wiem, co tak naprawdę jest z nim nie tak ani jak w sumie inaczej mógł by wyglądać, więc go wrzucam. Oby tylko był zrozumiały. Ani następne wychodziły bardziej po mojej myśli.


Chociaż otworzyłam oczy, wokół nadal było ciemno. I mokro. Przemoczona do suchej nitki, siedziałam po pas w lodowatej, nieco zbyt gęstej wodzie. Z oddali słyszałam niesione echem odgłosy kapiącej wody i popiskiwania szczurów. Dodając do tego duszący odór zgnilizny i stęchlizny, otrzymałam niezbyt optymistyczny obraz kanałów.
Sama, zagubiona w podmiejskim labiryncie, bez światła i jakiejkolwiek szansy na odnalezienie drogi do wyjścia – lepiej być nie mogło.
Jednak nie miałam zamiaru poddać się i bezczynnie siedzieć w miejscu. W końcu, jakby nie patrzeć, prędzej zeżre mnie horda szczurów niż ktoś cudem mnie tu odnajdzie. Ignorując więc tępo pulsujący ból z tyłu głowy, z jękiem próbowałam stanąć na nogi...
- Nie ruszaj się.
Ten jeden rozkaz wystarczył, bym zniesiona nagłym ukłuciem paniki bezradnie usiadłam w wodzie. Niewielkie fale z chlustem rozniosły się po tafli, westchnęłam z jękiem, bezradnie próbując przejrzeć ciemność...
A potem znów wszystko się uspokoiło, tylko szczury harcowały gdzieś w oddali.
- Kto tu jest? - udało mi się zebrać w sobie i zachrypniętym głosem rzucić pytanie w przestrzeń.
Nie otrzymałam odpowiedzi.
Gdzieś po mojej lewej woda zaszumiała cichutko.
Po prawej ktoś wyjął ostrze z pochwy.
- A kim ty jesteś? - znów odezwał się głos - męski, silny, donośny, którego echo wręcz otoczyło mnie. - Ostatnimi czasy widywano cię w ciekawym towarzystwie...
- Nie wiem, o co ci chodzi – rzuciłam gwałtownie. - Mów bardziej do rzeczy.
- No, no, jaka wygadana... - zaśmiał się.
Wtem woda za mną znów się wzburzyła, usłyszałam jakiś ruch i zaraz poczułam na szyi zimne ostrze.
- Od teraz radzę ci być grzeczniejszą, gdy będzie znowu zwracała się do pana – usłyszałam tuż przy uchu.
Nie śmiałam nawet przytaknąć głową.
- Wracając do tematu – owy „pan” mówił dalej – ciekawią mnie twoi nowi przyjaciele – w końcu nawet jeżeli sami ci nic nie powiedzieli, to jakieś plotki czy wiadomości na pewno do ciebie dotarły...
Docierały, i to już wcześniej. Cały Rzym aż huczał od najróżniejszych wyczynach Ezia Auditore i jego sprzymierzeńców – od oskarżeń i wyzwisk rzucanych przez heroldów, po opowiadane w kątach karczm historie o bohaterstwie buntowników.
- To... dobrzy ludzie – zająknęłam się. - Pomogli mi, gdy było to potrzebne. Nie dali mi powodu, dla którego miałabym wierzyć w jakiekolwiek pomówienia na ich temat.
- W takim razie zapytam wprost – co wiesz o Templariuszach?
Templariusze – nie raz już o nich słyszałam. Rycerze ślubujący ubóstwo i oddanie Bogu... Szczytne idee, jednak coś musiało pójść potem nie tak – inaczej nie rozwiązano by ich w czternastym wieku z powodu procesu, na którym obarczono rycerzy ciężkimi zarzutami. Częściej jednak nazwa ta pojawiała się w kontekście opowieści o ich legendarnym skarbie, do dziś nie odnalezionym.
Ale to nie jest chyba dobra odpowiedź. Nóż na gardle był zbyt realny bym mogła przypuszczać, że ktokolwiek tutaj byłby zainteresowany bajkami o złocie. Nic jednak innego nie przychodziło mi do głowy. Wolałam więc milczeć...
- Nic nie powiesz? Potrzebujesz zachęty?
Poczułam, jak ostrze napiera na moją szyję jeszcze mocniej. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam wpływającą za kołnierz pierwszą kroplę krwi.
- Nadal nic sobie nie przypominasz? Nie wierzę, że nikomu nie wyrwało się przy tobie choć słówko o zakonie...
I wtedy mnie olśniło.
Zakon – w Kryjówce kilka razy obiło mi się to słowo o uszy. W takim kontekście, że...
Nie, to nie możliwe. To nie mogą być oni. Chociaż...
- Nikt nic nie mówił o Templariuszach – odparłam pewnie.
Rozległo się pełne żalu westchnienie rozczarowania.
- To znaczy, że jesteś dla nich równie nieważna co dla nas...
- Co to ma znaczyć? - wyrwało mi się.
Znowu się zaśmiał. Tym razem naprawdę szczerze.
- Nie wierzę, ty naprawdę nic nie wiesz! Nie masz pojęcia jak wielkiej wojny świadkiem jesteś. Jak blisko frontu byłaś. W jakiej bitwie przez przypadek uczestniczyłaś! Szkoda tylko, że nie będzie ci już dane czegokolwiek się o tym dowiedzieć...
Serce rozpaczliwie zatrzepotało mi w piersi.
- Wierz mi, to nic osobistego – podjął. - Wtedy w porcie otarłaś się o demona będącego źródłem strasznej plagi – dlatego musisz umrzeć. Inaczej wzmocniłabyś jego szeregi, a my stalibyśmy się niewiarygodni, a wtedy dla świata nie było by już żadnego ratunku.
Słuchając go, o dziwo prócz strachu poczułam także ukłucie żalu… i gniewu. “To nic osobistego” - nie liczyłam się ja, życie moje i moich bliskich, których mogłaby zaboleć moja śmierć; ważna była idea i wielki świat jako masa, ogół.
Z tego samego powodu zginął mój ojciec - stracił życie, bo przez uczciwe wykonywanie swojej pracy opóźnił wysyłkę skrzyni o niemal królewskim priorytecie. Anonimowa śmierć szarego obywatela, który nieopatrznie stanął na drodze państwowej machiny.
Ezio Auditore był inny - nie wahał się przed narażaniem życia dla każdego pojedynczego istnienia.
Tak jak wtedy na pomoście, tak i teraz opanowała mnie ślepa, niepohamowana wściekłoś. Wiedziałam, że choćbym błagała o życie, litości by mi nie okazano. Miałam więc zginąć nie pomściwszy ojca, marnotrawiąc szansę daną mi przez messera Auditore i jego towarzyszy.
- Nie mam pojęcia kim jesteście, o czym mówicie i co chcielibyście ode mnie usłyszeć - wycedziłam, głośniej i mocniej niż mogłam się po sobie spodziewać. - Jeśli chcecie mnie zabić z powodu tych, którzy uratowali mi życie, proszę bardzo - w ostatnim czasie zrobili dla mnie tak wiele, że wolę zginąć niż powiedzieć choć jedno słowo na ich szkodę przy takich gnidach, jak wy!
Przyznam się, trochę nakłamałam - nie chciałam ginąć. Zwłaszcza tu w ściekach, z ręki nie wiadomo kogo w imię nie wiadomo czego. Sprawa była jednak warta odpyskowania, a ja i tak byłam zbyt wściekła i przerażona, by się nad tym zastanawiać. Mogłam tylko cieszyć się, że jest na tyle ciemno, by moi oprawcy nie zobaczyli, jak bardzo się trzęsę - to na pewno zepsuło by efekt mojej wcześniejszej gniewnej przemowy.
Mimowolnie zacisnęłam powieki, w napięciu czekając, aż zimne ostrze przyłożone do mojej szyi w końcu odbierze mi życie.
Sekundy jednak mijały, a nic się nie działo.
- Dobra chłopaki, to by było na tyle! - oznajmił nagle ten sam głos, który wcześniej mi groził. - Merkury, możesz ją puścić.
Ostrze szybko zsunęło się z mojej szyi, nie czyniąc mi więcej żadnej krzywdy. Woda zafalowała z szumem, a zaraz wokół mnie zapłonęły jedna, dwie, tuzin pochodni, trzymanych przez mężczyzn ubranych w te tak dobrze mi już znane szaty z głębokimi kapturami.
- Emilio Caramigno - huknął jeden z nich, wychodząc w moją stronę. - Teraz jak nigdy wcześniej udowodniłaś, że warto było cię ratować. Witamy w bractwie!
- Wiwat Emilia! - wrzasnęli chórem.
Szkoda, że ja nie byłam w nastroju do wiwatów.
- Jesteście nienormalni - wykrztusiłam tylko, z niedowierzaniem patrząc na ich rozradowane twarze.
Rozchodzące się echo ich rechotu zabrzmiało wyjątkowo upiornie.
- Dobra państwo, koniec zabawy, czas się zbierać! - to był pierwszy raz, gdy Nino odezwał się podczas całej tej maskarady. Dopiera teraz zdałam sobie sprawę z jego obecności.
- Całkiem nieźle ci poszło - zwrócił się do mnie, gdy większość zakapturzonych postaci, wziąwszy co do nich należało, zniknęła w wylocie jednego z tuneli. - Chyba na nas też już czas - dodał, wyciągając rękę, by pomóc mi wstać.
Odtrąciłam ją. Choć nogi wciąż miałam jak z waty, udało mi się wstać o własnych siłach.
- To tak się bawią słynni bojownicy o wolność? - syknęłam jadowicie - Strasząc małolaty w kanałach pod miastem?
Kilku ostatnich mężczyzn zerknęło na nas przelotnie, jednak zaraz ruszyli dalej za oddalającymi się towarzyszami.
- Nie robimy tego dla zabawy - odburknął Nino, jakby nieco urażony. - To rodzaj testu - nieco brutalny, ale tylko tak można naprawdę sprawdzić czyjąś lojalność. Owszem, niektórzy podchodzą do tego trochę zbyt entuzjastycznie...
- Może to pochopne wnioski, ale takie metody jakoś nie pasują mi do pana Auditore - przerwałam mu ostro.
Nino głośno wciągnął powietrze.
- Bo pan Auditore nic o tym nie wie.
To było jak cios pięścią w brzuch.
- Chcesz powiedzieć, że przez ten czas, choć mieszkałam z wami pod jednym dachem, choć na prośbę pana Auditore przyjęliście mnie jak swoją, nie ufaliście mi ani na jotę?
- Emilio, to nie do końca tak…
A to dwulicowe żmije...
- Co ja takiego zrobiłam, że zgotowaliście mi takie piekło? - spytałam cicho, z trudem łapiąc oddech. - Robiłam wszystko, co kazaliście...
- Emilio...
- Przysięgłam oddać życie w waszej sprawie, sam byłeś tego świadkiem!
Wiedziona impulsem, zacisnęłam rękę w pięść i wykonałam szybki cios w stronę twarzy Nina. Choć biorąc zamach włożyłam w niego całą moją złość, mężczyzna bez trudu sparował cios i otoczył mnie ramionami w niedźwiedzim uścisku. Nie dając za wygraną, szarpnęłam się mocno. Zaraz jednak delikatność, z jaką przycisnął mnie do swojej piersi, uświadomiła mi, że to nie był żaden chwyt - Nino po prostu mnie przytulił.
- Emilio, uspokój się, nie zrobiłaś nic złego - wyszeptał mi do ucha; mówił bardzo szybko, jakby bał się, że zacznę szarpać się na tyle mocno, że przestanę go słuchać. - Nie każdemu Ezio Auditore składa taką propozycję jak tobie - a wierz mi, on zna się na ludziach. Naszym zadaniem jest tylko upewnić się, czy i oni potrafią poznać się na nim... - zrobił dłuższą przerwę na głębszy oddech, gdy przestałam się wiercić.
- Każdy chętny może wesprzeć walkę z reżimem Borgiów - podjął po chwili - ale tylko niektórych z nich messer Auditore zaprasza do zasilenia zastępów Zakonu - po tych słowach odsunął się o krok, wciąż trzymając dłonie na moich ramionach, by spojrzeć mi w oczy. - Teraz już nas rozumiesz? Tutto bene? - spytał, posyłając mi niepewny uśmiech.
Wciąż nie do końca odnajdywałam się w tym wszystkim. Jednak uczucie, z jakim Nino mówił o panu Auditore, oddanie i szacunek w jego głosie sprawiły, że na myśl o moich wyrzutach zrobiło mi się nawet głupio… Nie mogłam więc nie odwzajemnić uśmiechu - krzywo bo krzywo, ale jednak.
- Bene - pod warunkiem, że teraz już naprawdę wszystko mi wyjaśnicie.
Parsknął śmiechem, żartobliwie szarpnął mnie za czub kaptura.

- Skoro udowodniłaś nam co trzeba, to teraz pewnie nie mamy wyjścia.

niedziela, 1 czerwca 2014

Reaktywacja!

W tym tygodniu oficjalnie pożegnałam się z maturami - w końcu nadchodzę, słodka wolności!
Tak więc w najbliższym czasie postaram się jak najszybciej nadrobić notki na obserwowanych blogach. Sama też pewnie coś to wrzucę.

Pozdeawiam!

niedziela, 2 marca 2014

Zawieszam się

Niestety, z przykrością zawieszam działalność bloga do końca maja. Ogrom pracy, która jeszcze mnie czeka, i wprost proporcjonalnie topniejąca ilość czasu na jej wykonanie nie daje mi innego wyboru. Znaczy się, wybór oczywiście jest - ale pisanie z doskoku, fragmentu, nie daje satysfakcjonujących wyników. Dlatego wolę na ten czas odpuścić, i wrócić za te trzy miesiące z nową mocą, weną i ogromem słow do napisania.
W pewnym sensie zawieszę też się jako czytelnik blogów - nie mam za bardzo okazji przysiąść i porządnie preczytać i komentować pojawiające się nowe notki/rozdziały. Bardzo przepraszam wszystkich bloggerów, których obserwuję za wszelkie zaniedbania Waszycg blogów - z końcem tego magicznego maja obiecuję poprawę!

Do zobaczenia wkrótce!