Biel
– sądziłam, że będzie mi towarzyszyć na ślubnym kobiercu. Już
od kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o długiej aż za
kostki, śnieżnobiałej sukni i jeszcze dłuższym, koronkowym
welonie, który z cichym szelestem ciągnąłby się za mną po
ziemi.
Ale
to było kiedyś. Choć szykowałam się do wejścia do Kaplicy, nie
miałam na sobie sukni ślubnej, ale równie biały lniany strój, a
zamiast welonu zarzuciłam na głowę głęboki kaptur, niemal
całkowicie zasłaniający moją twarz. Jeszcze tylko poprawiłam
umocowane na lewej ręce ostrze i z nerwowym uśmiechem weszłam do
Kaplicy.
Ciemną
komnatę rozświetlały setki świec, których płomienie odbijały
się w idealnie gładkich kamiennych ścianach. Po obu stronach na
całej długości, od wejścia do podwyższenia na końcu, stały
rzędy zakapturzonych postaci. Na pierwszy rzut oka budziły grozę,
jednak kiedy przemierzałam Kaplicę, w blasku świec rozpoznawałam
twarze moich najbliższych przyjaciół.
Gdy
weszłam na podwyższenie, serce waliło mi tak mocno, że chyba było
je słychać w całej komnacie. Rozżarzone węgle w kamiennym
palenisku uderzyły we mnie falą gorąca. W ostatniej chwili
przypomniałam sobie o lekkim dygnięciu przed Mistrzem, który w
rozedrganym gorącym powietrzu wyglądał jak fatamorgana.
-
Nulla è
reale. Tutto è licito –
to
wszystko, co udało mi się zapamiętać z wyrecytowanej przez
Mistrza formuły, którą nie tak dawno znałam jeszcze na pamięć.
Nie do końca świadoma, jak w transie wyciągnęłam do przodu lewą
dłoń. Zamknęłam oczy, i zaraz poczułam palący ból, kiedy na
serdecznym palcu wypalono mi symbol będący elementem tradycji
naszego bractwa.
-
Zrobione, bambina
– słysząc
ten szept, ostrożnie otworzyłam oczy. Ujrzałam twarz Mistrza, na
której gościł ten sam ciepły uśmiech, z jakim kiedyś po raz
pierwszy ratował mi życie. Starałam się odwzajemnić uśmiech,
jednak ze zdenerwowania na ustach zagościł mi chyba jakiś
wyjątkowo paskudny grymas, gdyż mężczyzna z cieniem rozbawienia
pokręcił tylko głową, położył mi dłoń na ramieniu i
poprowadził w stronę schodów.
Wyszliśmy na najwyższą punkt
naszej kryjówki – pozbawioną dachu wieżyczkę, z której
balustrady jak na pirackim statku wystawała pojedyncza deska, z
której zakładnicy mieli skakać w morskie odmęty. Zadrżałam, gdy
zdałam sobie sprawę z trafności tego porównania.
- Gotowa? - Mistrz znów przerwał
moje rozmyślania.
Tym razem spojrzałam na niego ze
szczerym uśmiechem.
- Jak nigdy dotąd.
Wspięłam się na balustradę i
powoli ruszyłam ku krawędzi deski. Napawając się tą wzniosłą
chwilą, rozejrzałam się dookoła. Na zupełnie czarnym niebie
błyszczały setki gwiazd, oświetlając słabym światłem
zniszczone, choć dla mnie wciąż piękne rzymskie kamienice. W dole
szumiał Tyber, a gdybym wychyliła się jeszcze bardziej –
zobaczyłabym czekający na mnie parędziesiąt metrów niżej stóg
siana.
- Nazywam się Emilia Caramigno i
od teraz jestem asasynem! - krzyknęłam, by dodać sobie odwagi.
I skoczyłam.
Widzę, że nie tylko ja zostałam oczarowana fabułą AC:D Sama nawet zabierałam się kilka razy do napisania czegoś na bazie AC, korzystając ze stworzonego przez Ubisoft świata, jednak, jak widać , nie udało mi się przez to przebrnąć.
OdpowiedzUsuńAle cieszę się, jak widzę, że innym się udaje - tak, jak Tobie. I muszę przyznać, że zaintrygowałaś mnie tym pierwszym rozdziałem. I z niecierpliwością czekam na kolejny, oraz dodaję do linków u siebie ;] Gdybyś miała ochotę odwiedź mnie na sed-lex-dura-lex.blogspot.com ^^ I umieszczaj szybko kolejny rozdział :D
Serce moje się raduję, gdy poznaję coraz to nowe osoby podzielające miłość do AC! A co do pisania - coś z tym trudem chyba jest, bo wiele czasu mi zajęło, nim w głowie ułożył mi się zarys czegokolwiek, z czego można by SPRÓBOWAĆ stworzyć sensowną historię... Mam nadzieję, że nie zawiodę!
UsuńDziękuję za ciepłe słowa i link - ochota na odwiedzanie jest zawsze!
Ok, nie grałam i to jest straszne. Ale nie grałam tylko, bo mój komputer niedomaga, inaczej bym grała. Widziałam tylko, jak kuzyn gra i to było piękne. Te parę minut patrzenia na assasinowski świat utkwił w mej pamięci zapewne na zawsze i jak tylko dorwę jakiś lepszy komputer, zamknę się w nim na wiele godzin.
OdpowiedzUsuńTymczasem weszłam na Twojego bloga (powinnaś mnie zabić za ten szmat czasu, od momentu, gdy to zrobiłam, ja powinnam się zabić za to, że nie zaczęłam od razu czytać), patrzę, widzę, assasin. Umarłam z nadmiaru piękności na tym świecie. I w końcu przeczytałam ten prolog i umarłam po raz kolejny. Czułam się mniej więcej: asdfghjkl; *.*
Nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejne części. Mam nadzieję, że wkrótce znajdę troszkę czasu, aby nadrobić zaległości (tu mam pytanie - czy mogę sobie skopiować treść i wkleić na worda? Złe wifi w Busie blokuje mi dostęp do blogspotu).
Pozdrawiam
AL