piątek, 9 sierpnia 2013

Prolog

Biel – sądziłam, że będzie mi towarzyszyć na ślubnym kobiercu. Już od kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o długiej aż za kostki, śnieżnobiałej sukni i jeszcze dłuższym, koronkowym welonie, który z cichym szelestem ciągnąłby się za mną po ziemi.
Ale to było kiedyś. Choć szykowałam się do wejścia do Kaplicy, nie miałam na sobie sukni ślubnej, ale równie biały lniany strój, a zamiast welonu zarzuciłam na głowę głęboki kaptur, niemal całkowicie zasłaniający moją twarz. Jeszcze tylko poprawiłam umocowane na lewej ręce ostrze i z nerwowym uśmiechem weszłam do Kaplicy.
Ciemną komnatę rozświetlały setki świec, których płomienie odbijały się w idealnie gładkich kamiennych ścianach. Po obu stronach na całej długości, od wejścia do podwyższenia na końcu, stały rzędy zakapturzonych postaci. Na pierwszy rzut oka budziły grozę, jednak kiedy przemierzałam Kaplicę, w blasku świec rozpoznawałam twarze moich najbliższych przyjaciół.
Gdy weszłam na podwyższenie, serce waliło mi tak mocno, że chyba było je słychać w całej komnacie. Rozżarzone węgle w kamiennym palenisku uderzyły we mnie falą gorąca. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o lekkim dygnięciu przed Mistrzem, który w rozedrganym gorącym powietrzu wyglądał jak fatamorgana.
- Nulla è reale. Tutto è licito – to wszystko, co udało mi się zapamiętać z wyrecytowanej przez Mistrza formuły, którą nie tak dawno znałam jeszcze na pamięć. Nie do końca świadoma, jak w transie wyciągnęłam do przodu lewą dłoń. Zamknęłam oczy, i zaraz poczułam palący ból, kiedy na serdecznym palcu wypalono mi symbol będący elementem tradycji naszego bractwa.
- Zrobione, bambina – słysząc ten szept, ostrożnie otworzyłam oczy. Ujrzałam twarz Mistrza, na której gościł ten sam ciepły uśmiech, z jakim kiedyś po raz pierwszy ratował mi życie. Starałam się odwzajemnić uśmiech, jednak ze zdenerwowania na ustach zagościł mi chyba jakiś wyjątkowo paskudny grymas, gdyż mężczyzna z cieniem rozbawienia pokręcił tylko głową, położył mi dłoń na ramieniu i poprowadził w stronę schodów.
Wyszliśmy na najwyższą punkt naszej kryjówki – pozbawioną dachu wieżyczkę, z której balustrady jak na pirackim statku wystawała pojedyncza deska, z której zakładnicy mieli skakać w morskie odmęty. Zadrżałam, gdy zdałam sobie sprawę z trafności tego porównania.
- Gotowa? - Mistrz znów przerwał moje rozmyślania.
Tym razem spojrzałam na niego ze szczerym uśmiechem.
- Jak nigdy dotąd.
Wspięłam się na balustradę i powoli ruszyłam ku krawędzi deski. Napawając się tą wzniosłą chwilą, rozejrzałam się dookoła. Na zupełnie czarnym niebie błyszczały setki gwiazd, oświetlając słabym światłem zniszczone, choć dla mnie wciąż piękne rzymskie kamienice. W dole szumiał Tyber, a gdybym wychyliła się jeszcze bardziej – zobaczyłabym czekający na mnie parędziesiąt metrów niżej stóg siana.
- Nazywam się Emilia Caramigno i od teraz jestem asasynem! - krzyknęłam, by dodać sobie odwagi.
I skoczyłam.

3 komentarze:

  1. Widzę, że nie tylko ja zostałam oczarowana fabułą AC:D Sama nawet zabierałam się kilka razy do napisania czegoś na bazie AC, korzystając ze stworzonego przez Ubisoft świata, jednak, jak widać , nie udało mi się przez to przebrnąć.
    Ale cieszę się, jak widzę, że innym się udaje - tak, jak Tobie. I muszę przyznać, że zaintrygowałaś mnie tym pierwszym rozdziałem. I z niecierpliwością czekam na kolejny, oraz dodaję do linków u siebie ;] Gdybyś miała ochotę odwiedź mnie na sed-lex-dura-lex.blogspot.com ^^ I umieszczaj szybko kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce moje się raduję, gdy poznaję coraz to nowe osoby podzielające miłość do AC! A co do pisania - coś z tym trudem chyba jest, bo wiele czasu mi zajęło, nim w głowie ułożył mi się zarys czegokolwiek, z czego można by SPRÓBOWAĆ stworzyć sensowną historię... Mam nadzieję, że nie zawiodę!
      Dziękuję za ciepłe słowa i link - ochota na odwiedzanie jest zawsze!

      Usuń
  2. Ok, nie grałam i to jest straszne. Ale nie grałam tylko, bo mój komputer niedomaga, inaczej bym grała. Widziałam tylko, jak kuzyn gra i to było piękne. Te parę minut patrzenia na assasinowski świat utkwił w mej pamięci zapewne na zawsze i jak tylko dorwę jakiś lepszy komputer, zamknę się w nim na wiele godzin.
    Tymczasem weszłam na Twojego bloga (powinnaś mnie zabić za ten szmat czasu, od momentu, gdy to zrobiłam, ja powinnam się zabić za to, że nie zaczęłam od razu czytać), patrzę, widzę, assasin. Umarłam z nadmiaru piękności na tym świecie. I w końcu przeczytałam ten prolog i umarłam po raz kolejny. Czułam się mniej więcej: asdfghjkl; *.*
    Nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejne części. Mam nadzieję, że wkrótce znajdę troszkę czasu, aby nadrobić zaległości (tu mam pytanie - czy mogę sobie skopiować treść i wkleić na worda? Złe wifi w Busie blokuje mi dostęp do blogspotu).
    Pozdrawiam
    AL

    OdpowiedzUsuń