poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział I - Złe dobrego początki

     Ta historia zaczyna się... właściwie dobre parę lat temu, gdy Rzym znajdował się jeszcze pod okrutnym panowaniem Borgiów. Choć miasto trzymane było w silnych rękach, panowała istna Sodoma i Gomora. Rządzący mogli wręcz spać na górach złota, jednak zaniedbane miasto popadało w ruinę. Cegły, dachówki, a nieraz całe balkony i ściany leciały ludziom na głowy. Niektórzy nawet posunęli się krok dalej i bez skrupułów rozkradali dorobek architektoniczny miasta. Niebezpieczeństwo szło nie tylko od ruin, ale też i od samych ludzi. I nie mam tu na myśli złodziei chcących „zarobić” ma chleb, ale wszechobecne oddziały groźnych gwardzistów - to właśnie przez nich stało się coś, co na zawsze odmieniło moje życie.
     Ale od początku.
     Wraz z matką i ojcem osiedliliśmy się w Rzymie stosunkowo niedawno, bo rok temu, po śmierci mieszkającego tam dziadka. Nie był człowiekiem majętnym, jedyną cenniejszą rzeczą jaką posiadał była rzeczna barka. Środki do życia, i jednocześnie największą radość, przynosiły mu całodniowe rejsy po Tybrze podczas których przewoził towary najznamienitszych kupców przyjeżdżających do Włoch z niemal całego świata. Ostatnią wolą dziadka było, by mój ojciec zaopiekował się osieroconą barką i kontynuował tak dobrze prosperujący interes. Nie było więc wyjścia – przybyliśmy do jego rodzinnego domu i otoczyliśmy opieką nie tylko barkę, ale i biedną owdowiałą babcię.
     Dlaczego o tym wspominam? Przysięgam, że zaraz do tego dojdę!
     Od tamtego czasu ojciec codziennie szedł rano do portu, ładował na pokład kupców oraz ich towary i wyruszał w rejs. A ja, zwykle w ostatniej chwili, z impetem wbiegałam na sam koniec pomostu i machałam mu na pożegnanie tak długo, aż barka nie zniknęła mi z oczu.
     Tak było i tego pamiętnego dnia. Z tym wyjątkiem, że przyszłam do portu nieco wcześniej niż zwykle i gdy schodziłam na pomost, ojciec jeszcze rozmawiał z ostatnimi klientami. Po karku przebiegł mi dreszcz strachu, kiedy rozpoznałam wśród nich kilku żołnierzy. Krzyczeli tak głośno, że pewnie było ich słychać aż na przeciwległym brzegu. Wnioskując po stojącej między ojcem a dowódcą oddziału wielkiej skrzyni, ojciec pewnie nie chciał jej załadować na i tak już zbyt zanurzoną barkę.
     Brutalnie przedzierałam się przez tłum gapiów, jednak gdy udało mi się dopchać do miejsca kłótni, i tak było już za późno. Niby w zwolnionym tempie obserwowałam, jak miecz rozwścieczonego odmową dowódcy miękko wchodzi w bok mojego ojca, przebijając go na wylot. W jednej chwili tak dobrze znana i bliska mi twarz wykrzywiła się w nieludzkim grymasie bolesnego niedowierzania, by już tak zastygnąć na wieki. Z upiornym uśmiechem satysfakcji żołdak wyszarpnął broń, znacząc krwią ofiary wszystko wokół. A gdy ciało powoli osuwało się na pomost, mogłam przysiąc, że widziałam, jak z otwartych do krzyku ust ulatuje dusza kochanego ojca.
     Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Z wrzaskiem gniewu i rozpaczy rzuciłam się na mordercę. Korzystając z jego zaskoczenia, wyrwałam mu miecz. Broń okazał się cięższy niż myślałam, ale to nie miało w tamtej chwili znaczenia. Z całych sił zamachnęłam się na przeciwnika. Ostrze zsunęło się po jego pancerzu, nie czyniąc żadnej szkody. Udało mi się jednak uderzyć na tyle mocno, że żołnierz stracił równowagę i z głośnym pluskiem wpadł do wody.
     Reszta oddziału także nie próżnowała. Żołnierze okrążyli mnie i sięgali po broń. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak daleko się posunęłam. A widząc obnażone miecze i sztylety, przypomniałam sobie, że sama także dzierżę w ręku ostrze i na dodatek wcale nie umiem się nim posługiwać.
     Jak na zawołanie, poczułam silne uderzenie w uzbrojoną dłoń. Nie do końca pewna, czy to przez ból, czy przerażenie, upuściłam miecz. W panice odskoczyłam w bok i potknęłam się o podrzucony mi pod nogi hełm. Jak długa poleciałam w tył i wyrżnęłam głową o wystający pal. W jednej chwili świat zawirował, w uszach mi szumiało. Jak zza ściany usłyszałam ryk szyderczego śmiechu, przed oczami zatańczyły mi tylko błyski chowanych ostrzy i zaraz posypał się na mnie grad pięści.
     I wtedy pojawił się ON.
     Grad ciosów nagle ustał. Gdy uchyliłam powieki, dostrzegłam nad moją głową jakiś przelatujący cień. W ułamku sekundy, który zdawał się trwać wieczność, zobaczyłam w nim ptaka. Dokładniej śnieżnobiałego orła. Rozpostarł szeroko skrzydła, które załopotały na wietrze, zanim z impetem spadł na moich oprawców.
     Nie jestem pewna, co się stało potem. Rozdzierający ból promieniujący z każdej części ciała otumanił mnie skuteczniej niż jakikolwiek narkotyk. Wszelkie myśli utonęły pod falą cierpienia. Słońce zaczęło boleśnie razić mnie w oczy. Kakofonia wrzasków i szczęku ostrzy brzmiała, jakbym miała głowę zanurzoną w wodzie.
     Strzępki świadomości wróciły do mnie dopiero, gdy było już po wszystkim. Podniosłam obolałą głowę, by rozeznać się w sytuacji. I bardzo możliwe, że to co wtedy zobaczyłam, też mogło być urojeniem.
     Deski pomostu były czarne – wolałam nie wnikać, czy od wsiąkniętej wody czy krwi. Z całego oddziału nie ostał się nikt. Kilku martwych żołnierzy dryfowała na powierzchni wody, ale zdecydowana większość pozostała na pomoście. Te ciała, leżąc, niekiedy na sobie, w niemal idealnym kręgu, tworząc coś na kształt gniazda, w którym stał, dysząc ciężko, mój wybawiciel.
     Wbrew temu, co z początku myślałam, nie był orłem, ani nawet ptakiem. Przede mną stał mężczyzna z krwi i kości. To, co wzięłam wcześniej za jego skrzydła, okazało się być spływającą z prawego ramienia białą peleryną. Kiedy nachylił się nade mną, dla pewności przyjrzałam się jego twarzy – na szczęście pod głębokim kapturem nie chował dzioba, lecz piękny, przyjazny uśmiech.
     - Żyjesz, bambina – westchnął z nieskrywaną ulgą, pomagając mi usiąść. - Katowali cię z taką pasją, że nie byłem pewien, czy zdążę cię uratować... Na szczęście dla nas obojga zdążyłem, ale to jeszcze nie koniec. Nie jesteś tu bezpieczna, ta rzeź nie ujdzie nam na sucho. Dlatego obiecaj, że od teraz będziesz grzeczna i bez żadnych obiekcji dasz sobie pomóc. Mam też nadzieję, że później odwdzięczysz się tym samym...
     Zahipnotyzowana jego ciepłym głosem, gorliwie przytaknęłam. A potem zrobiłam najgłupszą rzecz, na jaką mogłam się zdobyć – zemdlałam.
   

6 komentarzy:

  1. Och, tak, tak, TAK! W końcu jakiś sensowny fanfic, a nie to cholerne 1D na zmianę z Bieberem! Już uwielbiam tę stronę.!
    Ale po kolei: fanką AC jestem chyba od samego początku, i co część przekonuję się, że można na bazie czegoś istniejącego, stworzyć coś dużo lepszego. Tu anegdotka: na podstawie AC2 (podstawy czy bractwa? nie wiem..) uczyłam się mapy Florencji i gdy byłam później w tym pięknym miejscu "na żywo" cała wycieczka dziwiła mi się, skąd tyle wiem o miejscu, w którym nigdy nie byłam ;D.
    Dlatego właśnie do owej serii mam niesamowity sentyment. Z dziką przyjemnością będę czytać co dalej, o ile nie zrobisz z tego smętów "kocham, boli, kocham, idę się zabić" (błagam!*.*). I nie zapominaj o typowym dla AC humorze.
    Ględzę bo ględzę, ale fakt jest taki, że bardzo mi twój styl przypadł do gustu - łącznie z włoskimi wtrąceniami, ovviamente!
    Nie byłabym sobą, gdybym nie zostawiła adresu do siebie, ale to twoja wolna wola, czy zechcesz wpaść: Czerwony Piach . Mogę prosić o powiadamianie o nowych notkach? Będę bardzo wdzięczna.! (w zakładce "wasza twórczość"). Lądujesz oczywiście u mnie w linkach.
    Pozdrawiam i dużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, tyle tekstu, nie wiem na co odpowiedzieć najpierw! XD
      Z całych sił staram się, by nie dać się ponieść i rzeczywiście zachować jak najbardziej klimat gry (tak, łącznie z włoskimi wtrąceniami, które także mnie urzekły), więc smętów także nie mam w planach. No bo, kurczę, asasyni, wszystko ocieka mocą i siłą, wielka walka na śmierć i życie - gdyby którykolwiek z bohaterów w takim momencie zaczął się zachowywać jak rozpieszczona i popaprana gimnazjalistka, to sama osobiście kazałabym mu zaserwować klasyczny prawy sierpowy.
      Za linka dziękuję, z przyjemnością zajrzę. Co do powiadomień, to nie widzę problemu. Ale jako że jestem osobą trochę roztrzepaną, polecam zajrzeć samemu, jeżeli przez dłużej niż miesiąc żadnego powiadomienia nie będzie...
      Dzięki - za... całokształt!

      Usuń
  2. Jeszcze raz ja ;)
    Za dobrze wykonaną robotę, otrzymujesz ode mnie nominację do Liebster Award. Więcej informacji tutaj: CzP: Liebster Award. Proszę o potwierdzenie u mnie na stronie.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, świetny fanfik. To chyba jeden z niewielu o tematyce asasyńskiej, a przynajmniej nie udało mi się do takich dotrzeć. Masz talent, kobieto :D Również mam nadzieję, że główna bohaterka bądź Ezio nie zaczną się zachowywać jak rozpieszczone dzieciaki, nie będą jęczeć i wyć, jakie ich życie jest popieprzone. Nie mam weny do komentarzy, więc zostawię to tak, jak jest. I czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że ci się podoba c ; Na następny rozdział długo nie poczekasz, bo plan mam go wstawić już jutro. A co do asasynowych fanfików - ze znalezieniem dłuższych opowiadań także miałam problem, a ten niedosyt był chyba jednym z głównych czynników dlaczego sama zaczęłam pisać... XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrabiam, nadrabiam, powolutku, ale jednak. Podobał mi się rozdział i to, jak opisałaś akcję. Czytałam z zapartym tchem i zdziwiłam się, że się skończył. Znając siebie, też bym była zafascynowana tajemniczym mężczyzną (o pięknym uśmiechu), który powybijał w mig wyszkolonych żołnierzy. A fascynacja może doprowadzić do białego bohatera.
    Pozdrawiam
    AL

    OdpowiedzUsuń