piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział II - Światełko w tunelu

Nie jestem pewna czego to kwestia, ale ostatnio mam straszne problemy z dodawaniem postów. Wciąż mam problemy z formatowaniem tekstu - a to linijki na siebie nachodzą, a to wszystkie akapity zlewają się w jeden... Irytujące i skutecznie opóźniające pracę.
Ale w końcu, po czterech podejściach, jest nowy rozdział. Pisząc go stanęłam przed dylematem - stawiać od razu na akcję, czy dać bohaterce trochę czasu na wiarygodne znajdowanie kolejnych odpowiedzi na swoje wątpliwości? Postawiłam na to drugie - z góry więc przepraszam, jeżeli kilka nadchodzących rozdziałów wyda się trochę nudnawych!


Świece. W całej komnacie roiło się od świec. W sumie to nic w tym dziwnego biorąc pod uwagę, że w kamiennych ścianach nie było żadnych okien. Kiedy leżałam tam, na jednym z wielu pustych łóżek, odór topionego wosku zmieszany z charakterystyczną wonią utensyliów lekarskich towarzyszył mi cały czas. Nie wiem, czy to przez te wonności, ale w głowie wciąż mi huczało. Niektóre części ciała od czasu do czasu przypominały o sobie tępym bólem. 
Głównie znajdowałam się w tej dziwnej komnacie. Przed oczami przewijały mi się postaci w szarych kapturach, raz nawet wydawało mi się, że widzę rzekomego "orła" znad Tybru. Jednak najczęściej krzątała się przy mnie pomarszczona staruszka w białym fartuchu, myjąc, poprawiając pościel, zmieniając opatrunki. 
Czasem jednak moje myśli wracały do portu. Mokra od swojej i cudzej krwi znów leżałam na pomoście wśród ciał martwych żołnierzy. A ojciec wpatrywał się we mnie wytrzeszczonymi, martwimy oczami z takim wyrzutem, jakby ta cała masakra była moją winą. Wybuchała wtedy spazmatycznym szlochem, a potem wszystko spowijała czerń, kiedy pomarszczona staruszka zasłaniała mi twarz zimnymi okładami. 
Aż któregoś dnia ustały majaki, gorączka, zawroty i bóle. Wtedy też wróciła paląca świadomość ostatnich zdarzeń: mój ojciec nie żyje; matka z babką, o ile nie są nachodzone przez gwardzistów, umierają pewnie z żalu i niepokoju; a ja jestem oddana na łaskę obcych ludzi, nie wiedząc nawet gdzie jestem. 
Nie miałam jednak czasu na rozpamiętywanie. Kiedy tylko zwlekłam się z łóżka, staruszka z nieskrywaną ulgą od razu do mnie doskoczyła. 
- Dwa tygodnie... Blisko dwa tygodnie tak leżałaś! - trajkotała, oglądając mnie ze wszystkich stron. - Messer Auditore na pewno się ucieszy... 
- Auditore? TEN Auditore? - wymsknęło mi się. Gdy kobieta, nieco zdziwiona, potwierdziła to skinieniem głowy, mimo woli wzdrygnęłam się. 
Nie ma chyba w Rzymie człowieka, który nie kojarzył by tego nazwiska. Pierwszy człowiek, który miał dość odwagi, by sprzeciwić się tyranowi Borgiów. Był na ustach wszystkich ludzi. W karczmach, na targu, w porcie, na wykładzie herolda – co rusz ktoś przynosił wieści o nowych wyczynach nieustraszonego buntownika. Połowa z tych opowieści była oczywiście zwykłymi plotkami. W końcu o ile każdy był na bieżąco z poczynaniami bohatera, tak naprawdę nikt nigdy nie stanął z nim twarzą w twarz. Czy więc możliwe byłoby, że to miejsce... 
Nie. Nawet po tak silnym uderzeniu w głowę nie mogłam wymyślić głupszego wyjaśnienia. 
Po zmianie kilku pozostałych mi opatrunków staruszka ubrała mnie w strasznie wypłowiałą szarą tunikę i bez słowa wyjaśnienia wyprowadziła z komnaty. 
Muszę przyznać, że nieco się rozczarowałam. Wprowadziła mnie w jakiś ciasny, kamienny tunel, który z czasem okazał się być ogromnym labiryntem. Grobową ciemność rozświetlały tylko pojedyncze pochodnie. Powietrze było ciężkie i zatęchłe, a przez narastające uczucie zamknięcia zdawało się być go coraz mniej. W przeciwieństwie do mnie, staruszka zdawała się niczym nie przejmować. Szła zaskakująco jak na jej tuszę sprężystym krokiem, cały czas plotąc trzy po trzy o jakiś błahostkach – a to o zakalcu wnuczki, a to o skręconej kostce sąsiadki... Parę razy przerywałam ten monolog, zadając jej pytania o... właściwie wszystko, co od czasu wypadku się zdarzyło. 
- Messer Auditore sam wszystko ci wyjaśni – odpowiadała z tajemniczym uśmieszkiem, po czym znów zaczynała trajkotać. 
Wędrówka strasznie się dłużyła, zwłaszcza przez narastający niepokój z domieszką ciekawości. Kiedy jednak doszłyśmy na miejsce, moja cierpliwość została nagrodzona. 
Kiedy doszłyśmy do krętych schodów prowadzących do wyjścia, kobieta zatrzymała się gwałtownie, ścisnęła moje ramię i spojrzała mi głęboko w oczy. 
- Nie wolno mi tam wejść. Dalej musisz pójść sama. 
Nieco zdezorientowana, kiwnęłam tylko głową. Staruszka uśmiechnęła się, pokrzepiająco klepnęła po ramieniu i delikatnie popchnęła mnie w stronę schodów. 
Stopień po stopniu, wspięłam się na szczyt. Znów trafiłam do korytarza – tym razem jednak bardziej przestronnego, jaśniejszego. Moje kroki odbijały się echem, boleśnie burząc niezwykła wręcz ciszę. Czułam się strasznie głupio, powodując tak wielki hałas. Kiedy jednak dotarłam do końca korytarza, przybrałam jak najbardziej pewną siebie postawę i wślizgnęłam się przez uchylone drzwi. 
Nie zdziwiłam się, kiedy moim oczom znów ukazała się komnata. Ta jednak była dużo większa, wysokie sklepienie podpierały proste kanciaste kolumny. Mijając je, dostrzegałam coraz więcej – liczne przejścia prowadzące do następnych pomieszczeń; olbrzymie, pozłacane świeczniki; wiszące na ścianach gobeliny z symbolami przypominającymi literę „A”; olbrzymie biurko zasłane książkami i pergaminami w jednym rogu; komodę z dziesiątkami przegródek z przeróżnymi fiolkami, puszkami i bandażami w drugim rogu... 
- Kogoż to ja widzę! Nino, czy to nie jest nasza śpiąca królewna? 
Zaskoczona nagłym krzykiem, w panicznym odruchu skoczyłam za najbliższą kolumnę. W odpowiedzi usłyszałam wybuch serdecznego śmiechu. Przezornie wychyliłam głowę zza kolumny, spoglądając w stronę, z której dochodziły głosy. 
Dopiero wtedy zauważyłam stojący w najdalszym rogu długi stół, wzdłuż którego po obu stronach ciągnęły się dwie ławki. Blat był całości przykryty wielką mapą oraz skrawkami pergaminu najprawdopodobniej dopiero co zapisanymi przez siedzącego nad nim mężczyznę. Serce zabiło mi mocniej, gdy przez długą śnieżnobiałą szatę i zaciągnięty na głowę kaptur rozpoznałam w nim mojego „orła” znad Tybru. Tuż za nim, jak anioł stróż, stał z założonymi na piersi rękami mężczyzna, także zakapturzony. Obaj z zaciekawieniem patrzyli w moją stronę. 
- Hej, bambina, nie bój się! - znów zaśmiał się mężczyzna w bieli, gestem zachęcając mnie do wyjścia zza filara. Wciąż czując na sobie wwiercające się we mnie spojrzenia, podeszłam niepewnie w ich stronę. O mało jednak znów nie cofnęłam się w tył, bo gdy byłam już przy samym stole, „orzeł” w jednej chwili podniósł się z ławy i stanął tuż przede mną. 
- Ezio Auditore da Firenze - przedstawił się, wykonując lekki ukłon. 
 A mnie stanęło serce. 
- Emilia... Caramigno - wydukałam, gdy udało mi się wyrwać z tępego niedowierzania. Nie mogłam pojąć, dlaczego dopiero teraz dostrzegłam, że stojąca przede mną postać jest tak bardzo podobna do marnego portretu pamięciowego widniejącego na niemal wszystkich afiszach (na jego szczęście niewielu żołnierzy umie dobrze rysować...). 
- Wyglądasz na dość... zdezorientowaną – zagadnął, kiedy stracił już nadzieję na jakąś większą reakcję z mojej strony. - Nie ma jednak co się dziwić. Będąc na twoim miejscu czułbym się równie niepewnie. Usiądź więc, a... 
- Nie mam czasu na takie pogaduszki - przerwałam mu ostro, dziwiąc się własnej zuchwałości. Jego także musiałam tym zaskoczyć, uśmiech na twarzy natychmiast zastąpił grymasem niepokoju. Mimo to ciągnęłam dalej - Doceniam pomoc i troskliwą opiekę, ale muszę natychmiast wracać do domu - moja matka i babka...
- Wiedzą już o wszystkim - tym razem on wszedł mi w słowo. - Zadbaliśmy o niezwłoczne powiadomienie ich o całej sytuacji, a także zapewniliśmy im bezpieczny azyl, w którym niczego im nie brakuje. Powiedziałbym ci o tym i o wielu innych rzeczach, gdybyś tylko dała sobie wszystko wytłumaczyć - dodał surowym tonem, gestem nakazując mi zająć miejsce przy stole. Tym razem nie miałam odwagi zaoponować. Z bezsilnym westchnieniem usiadłam więc naprzeciw niego i zagryzłam wargę, by zatrzymać wszystkie cisnące mi się na usta słowa. 
On jednak jak na złość milczał. Nawet pomimo cienia rzucanego przez kaptur wyraźnie widziałam rysujące się na jego czole zmarszczki, gdy szukał dla mnie odpowiednich słów. A ja już wiedziałam, że w tej sytuacji oboje czujemy równie wielką niepewność. 
- Nie wyglądasz mi na głupią, więc pewnie zdajesz sobie sprawę z plagi, która dopadła miasto – podjął w końcu. - Z pewnością nie jesteś też zahukaną dziewuchą potulnie udającą, że niczego złego nie dostrzega. Dowodem na to jest chociażby odważna, choć zarazem lekkomyślna reakcja na bezpodstawne okrucieństwo żołnierzy. Pomimo tego, że mieli przewagę, nie wahałaś się ani przez moment. Byłaś gotowa poświęcić się słusznej sprawie. Takich właśnie ludzi nam potrzeba. 
- „Nam”, czyli komu? - spytałam podejrzliwie. 
- Nie jesteś jedyną, której nie podoba się zuchwalstwo Borgiów – odparł wymijająco. - A jak wiesz, w grupie siła. Po paru moich... powiedzmy, „wyskokach”, sfrustrowani tyranią mieszczanie chętnie udzielili mi swojego poparcia. Ja tylko wykorzystałem drzemiący w nich potencjał, zapewniając schronienie, ucząc sztuki walki i, co najważniejsze, jednocząc ich – oddany kompan na polu bitwy jest nieraz więcej wart niż najgroźniejsza broń. Zwłaszcza, gdy nie walczysz tylko dla siebie, ale i dla najbliższych. Ty niewątpliwie masz w czyjej obronie stanąć. Dlatego pytam cię, Emilio – czy przyłączysz się do naszych szeregów? 
Nie odpowiedziałam od razu. Bo i co miałam powiedzieć? Przemowa, choć długa i wzniosła, tak naprawdę nie rozwiała zbyt wielu moich wątpliwości. Wciąż nie wiedziałam gdzie jestem ani nie miałam pewności co stało się z moją rodziną. Moją jedyną gwarancją była siedząca przede mną błyskająca zębami żywa legenda. Jednak jak to z legendami bywa – nie wszystko w nich jest prawdą. Szczerze mówiąc, budził we mnie więcej niepokoju niż wciąż stojący za jego plecami mężczyzna, milczący i niczym nie wzruszony jak głaz. Jaką mogłam mieć pewność, że jest ze mną szczery? Że znalazł i otoczył opieką moją rodzinę? Że rzeczywiście chce pomóc, a nie wykorzystać...? 
Mogę się założyć, że Ezio potrafił wyczytać z mojej twarzy wszystkie nurtujące mnie pytania. Z kolei ja po błysku w jego oczach domyśliłam się, że na wszelkie odpowiedzi będę musiała zasłużyć. To dawało mi więc tylko jedno wyjście. 
- Przeżyłam dzięki twojej pomocy, panie – jestem więc na twoje rozkazy.

13 komentarzy:

  1. Już kocham tego bloga. Chciałabym potrafić pisać aż tak długie opisy miejsc i wydarzeń, nie mówiąc o uczuciach wewnętrznych. Faktycznie, takie rozwlekanie jest znacznie lepsze od akcji, choć lubię jak ścinają sobie łby :D
    Też miałam problemy z blogspotem i formatowaniem- robiło mi przerwy w dziwnych miejscach, zjadało tekst i takie tam. Dobrze, że jakoś sobie poradziłaś :)
    I oczywiście czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję c ; Przez te wakacje miałam wystarczająco dużo czasu, by móc się naprawdę wysilić na zmianę czytać, pisać, czytać, pisać - to najlepsza recepta na szkolenie warsztatu, gorąco zachęcam!
      Łby, choć jeszcze nie jestem pewna czyje, polecą na pewno, masz moje słowo!
      Ponad rok temu uciekłam z oneta właśnie przez takie problemy techniczne. Na blogspocie pomału zaczyna się robić to samo, co jest w sumie dość niepokojące ;-;
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Te dziwne rzeczy ze wstawianiem notek mogą być winą problemów gdzieś na serwerach bloggera - mi też zniknął pasek u góry i najładniejsza tytułowa czcionka. Miejmy nadzieję, że to tylko przejściowe.

    No, ale ja nie o tym. Przychodzi mi takie słowo na myśl, kiedy czytam twoje opowiadanie: fajnie. Może niezbyt wyszukane, ale tak właśnie czuję. Czyta się lekko ciekawie, rozdziały krótkie, ale przez to nie nudne. Nawet biorąc pod uwagę, że można było się domyślić, co stanie się w tym rozdziale, był bardzo przyjemny.
    Jedno tylko "ale": jest parę błędów - a to literówka, a to jakieś inne pierdoły. Gdyby ten rozdział poleżał jeszcze ze dwa-trzy dni i później byś do niego wróciła, wszystkie błędy zostałyby przez ciebie zauważone i nie miałabym na co narzekać.

    Tyle. Czekam niecierpliwie na kontynuację. Masz dar przypominania mi wspaniałych chwil spędzonych we Włoszech. Dlatego dużo weny. Nie śpiesz się z rozdziałem. Lepiej powoli, a dokładniej :D.

    Do napisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu mnie masz! Brak cierpliwości to chyba mój największy problem. Słowa wyrzucam z siebie jednym tchem. Potem, kiedy już wkręciłam się na maksa, jeżeli przeczytam to i wprowadzę korektę, to jest dobrze. Ale żeby parę dni przetrzymać... Postaram się śpieszyć powoli c ;

      Usuń
  3. Jestem! Jestem! Melduję się po nadrobieniu zaległości :P Muszę Cię poprosić,byś mi dawała znać, jak wstawisz nową notkę :P
    I już robi się naprawdę ciekawie... Sam fakt, że uwielbiam AC sprawia, że nie mogę się doczekać kolejnej notki, więc się streszczaj :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Martwię się tylko, że teraz, w roku szkolnym (klasa maturalna - fuuuu!) nie będę miała czasu pisać tyle, ile bym chciała, więc notki na pewno będą pojawiać się rzadziej. Jednak jak tylko jakąś wstawię, masz moje słowo, że będziesz o tym wiedziała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och... klasa maturalna *.* W sumie coś wspaniałego i bardzo chętnie bym ją powtórzyła :D W sumie sama zobaczysz, że nie będzie tak źle i znajdziesz czas na notki :D Ja go miałam całkiem sporo, blog prowadziłam i jeszcze miałam siły i chęci, by ze znajomymi na imprezę wyskoczyć :D Będzie dobrze, nie martw się! ^^ I trzymam za słowo, że informacja do mnie dotrze ;)

      Usuń
    2. Prawda, klasa maturalna to przede wszystkim imprezy. A nauka..? Przestań, matura jest dla idiotów, więc jak będziesz zbyt inteligentna i będziesz umiała za dużo, to i tak, i tak nie masz szans na świetne wyniki. Przykre, ale taka prawda :D.
      A, no i info ode mnie. Masz chwilkę? Zapraszam na pierwszy rozdział Czerwonego Piachu <---klik

      Usuń
    3. Ach ta matura - cokolwiek nie zrobisz, i tak źle, i tak nie dobrze! XD
      Dziękuję za powiadomienie. I przepraszam, że wchodzę dopiero teraz.

      Usuń
  5. Matury to ja zaczęłam się bać dopiero przed wynikami ustnej z polaka xD Bo trochę spieprzyłam sprawę, ale zdałam :P Więc nie masz co się martwić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak - zdać to najważniejsze XD Chociaż w sumie, to znam taką już trochę starszą babkę, która do dzisiaj ma ustny z polskiego nie zaliczony, a mimo to nie czuje się przez to uboższa - skończyła Akademię Muzyczną, uczy teraz w szkole muzycznej i żyje XD

      Usuń
  6. Nie wiem czy prosiłaś, ale jest notka u mnie :P
    http://sed-lex-dura-lex.blogspot.com

    Zapraszam. I czekam na kontynuację :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie wiem, czy prosiłam, ale dziękuję i już na zapas proszę o przypomnienia! A z kontynuacją coś stanęło na razie...

      Usuń